Karmienie piersią zwierząt

Spożywanie mleka kobiecego przez kogokolwiek poza niemowlęciem jest dla wielu co najmniej dziwne. Tym bardziej widok kobiety karmiącej prosię wywołuje szok, niedowierzanie i wstręt. Zanim jednak damy się ponieść obrzydzeniu, zaczniemy wymyślać od primitywnych dzikusów i dzikich prymitywów, warto przystopować. Używanie ludzkiego mleka by odchować zwierzę było znaną, a w niekórych częsciach świata powszechnie stosowaną, praktyką. Zawieśmy na chwilę nasz osąd na kołku i zadajmy sobie kilka pytań: Dlaczego ludzie to robią? Na jaką skalę? Skąd się wziął taki obyczaj i czemu służy? Jakie ma dla tych ludzi znaczenie? 
 
Kobieta z plemienia Choco karmiąca osierocone zwierzę, Panama
Penn Museum
Materiał etnograficzny w kwestii karmienia zwierząt mlekiem ludzkim pozostawia wiele do życzenia pod względem jakości, ale jest zaskakująco bogaty. Większość relacji pochodzi z końca XIX i początków XX wieku, są często powierzchowne, zabarwione uprzedzeniem i napisane w tonie sensacji. O nowsze relacje trudniej, ponieważ wpływ kultury Zachodniej systematycznie spycha temat w strefę tabu. Stare systemy społeczno-kulturowe odchodzą w niepamięć, a z nimi tradyccyjne praktyki w tym mamczenie zwierząt (dlatego przez większość tekstu piszę raczej w czasie przeszłym niż teraźniejszym). Ale nawet przy tych mankamentach, można powiedzieć wiele ciekawych rzeczy.

Na czym więc polega karmienie zwierząt mlekiem ludzkim? Najczęściej po prostu na przystawieniu oseska do piersi i nakarmieniu go. Antropolodzy zaobserwowali, że praktyka występuje najczęściej na obszarach, które nie znają hodowli zwierząt mlecznych. Mleko ludzkie byłoby więc jedynym substytutem mleka zwierzęcej matki. Mamczenie dotyczy najczęściej dwóch stworzeń: psa i świń, ale można spotkać i karmienienie małp, jelonków, aguti, a nawet… niedźwiadków. Kobiety karmiące zwierzęta można spotkać przede wszystkim wśród łowców-zbieraczy południowo-wschodniej Azji, na Nowej Gwinei i innych wyspach Pacyfiku, w Australii i Tasmanii, w Amazonii, wśród niektórych ludów Ameryki Północnej, na Wyspach Japońskich.

Na Nowej Gwinei i wyspach Pacyfiku świnie były niezwykle ważnym zwierzęciem, symbolem statusu, a przy tym niezmiernie ważnym źródłem białka. Wokół nich rozwinął się skomplikowany system hierarchii i zależności regulowany rytualną wymianą darów i przysług. Antropolodzy znajdowali prosięta głównie w chatach miejscowych liderów, gdzie były karmione przez kobiety o wysokim statusie społecznym. Integralną częścią systemu było wykarmienie prosiaka piersią, co prowadziło do zawiązania specjalnej relacji ze zwierzęciem. Kobieta stawała się matką, a jej dzieci rodzeństwem mlecznym. Co za tym idzie - członka rodziny nie wolno zjeść. Jednocześnie mięso świni było niezwykle cennym zasobem. Jak wybrnąć z impasu? Odchowanego świniaka można przehandlować lub oddać na ofiarę dla całego plemienia. W efekcie prestiż posiadacza świni rósł, choć nie bez autentycznych kosztów w sferze emocjonalnej rodziny.

Inny ciekawy przypadek stanowi relacja między plemieniem Ainów z Wysp Japońskich a niedźwiedziami. Ainowie żyli z łowiectwa i zbieractwa, a niedźwiedź był dla nich najważniejszym zwierzęciem, wysłannikiem potężnego i dzielnego ducha. Polowania na niedźwiedzie traktowano jako wyraz najwyższej odwagi i umiejętności myśliwskich. Gdy na wiosnę udało się zabić niedźwiedzicę, jej młode zabierano do wioski i przekazywano w ręce kobiet. Kobiety karmiły niedźwiadka najpierw własnym mlekiem, potem jagodadmi, rybami i orzechami. Traktowano go z szacunkiem i czułością. Po roku lub dwóch dorosłego już niedźwiedzia zabijano podczas rytuału zwanego Iomante - 'odesłanie'. Wierzono, że wtedy duch niedźwiedzia wraca do swojego pana - Nuburi Kamui 'Mistrza Gór'. Mięso zwierzęcia rozdzielano między gości, a czaszkę zatykano na drągu przed chatą, w której się wychowało. Niedzwiadek był żegnany przez swoją mleczną matkę żałobą, płaczem i zawodzeniem, ale jego śmierć przyczyniała się do wysokiej pozycji domostwa.*
Rodzina Ainów z niedźwiadkiem
David MacRitchie, The Ainos, 1892, plate II

W przypadku karmienia psów można znaleźć inne motywacje. Gdy Europejczycy sprowadzili psy do Australii, Aborygeni szybko docenili ich zalety. Dobrze wychowany pies był solidnym wsparciem podczas polowania. Psy, które wychowano na ludzkiej piersi, były szczególnie cenione, ponieważ uważano je najwierniejsze i najbardziej posłuszne. Prawdopodobnie mieli rację. Kontakt fizyczny jest wszak podstawą rozwijania przywiązania wśród wszystkich ssaków.

Kobiety z plemienia Arapaho z Ameryki Północnej okazjonalnie przystawiały zwierząta do piersi z przyczyn, nazwijmy to, zdrowotnych. Arapaho (podobnie jak starożytni Grecy: klik!) uważali, że siara szkodzi niemowlęciu, dlatego matka przez pierwszych kilka dni po porodzie karmiła szczenię lub małego szopa, aby zwierzę ściągnęło i oczyściło "złe" mleko.

Można pomyśleć, że cała ta heca z karmieniem zwierzęcia była podyktowana jedynie względami praktycznymi, a krokodyle łzy mlecznej matki miały tylko zamaskować żądzę mięsa. W większości przypadków podawanie zwierzę przystawiano do piersi, aby potem je zabić, uczynić bardziej przywiązanym lub żeby ulżyć kobiecie w kłopotach z laktacją. Nie wszędzie jednak karmiło się w celach utylitarnych. Amazońscy Indianie Carajá trzymali w swoich domostwach najróżniejsze zwierzęta: małpki, kapibary, pekari, tapiry, aguti, papugi, bociany, żółwie, jaszczurki, nawet krokodyle, ale nigdy interesownie. Dla nich nie istniał podział na ludzi i zwierzęta. Ludzie byli taką samą częścią lasu deszczowego, jak wszystkie inne stworzenia w nim żyjące. Zwierzęta traktowali jak równe sobie istoty, jak przyjaciół. Darzyli je miłością i szacunkiem. W takim kontekście karmienie małpki czy tapirka z ludzkiej piersi było naturalnym aktem, międzygatunkową adopcją na pełnych warunkach.

Jak się chwilę zastanowić nad tymi przykładami, to czyż nie widzimy podobnych działań i motywacji na własnym podwórku? W naszej kulturze chłopi przywiązywali się do swojej trzódki, choć z góry było wiadomo, że zwierzę pójdzie pewnego dnia pod nóż. Można było czuć wobec zwierzęcia szacunek, wdzięczność, przywiązanie i jednocześnie korzystać z jego pracy. A dziś, czyż nie widzimy niezliczonych obrazków czułości ludzko-zwierzęcej? Spanie z kotem, buzi-buzi z pieskiem, drapanie szynszyli za uszkiem? Czym to się różni od zaoferowania piersi zwierzątku, które potrzebuje mleka? My mamy mleko od innych zwierząt, fabryczne karmy i odżywki. Żyjemy w świecie niewyobrażalnie dalekim od ludów opisanych wyżej. Oni nie mieli dostępu do tego wszystkiego. Jednocześnie nie wiązali piersi ze sferą seksualną tak, jak to się u nas robi. Dawali zwierzęcym oseskom to, co było pod ręką i co pozwalało je utrzymać przy życiu.

Ściągając nasz osąd z powrotem z kołka, czy możemy mówić, że karmienie zwierząt przez kobiety jest fuj, że to wynaturzenie i zboczenie? Czym to się różni od suki, która wykarmiła tygrysiątka w zoo? Albo  od ludzi, którzy piją mleko krowie? Czy okazywanie zwierzęciu troski poprzez podanie piersi zasługuje na śmiech i szyderstwo? Niech będzie to nawet interesowna troska, która kończy się śmiercią zwierzęcia. Czy możemy moralnie potępiać te osoby, mówiąc, że to nieludzkie? My, którzy przemysłowo hodujemy i zabijamy zwierzęta nie dla przeżycia, lecz dla zbytku i przyjemności?





 
 
 
 
źródło
 
Frederick Simoons, James Baldwin, "Breast-feeding of Animals by Women: Its Socio-Cultural Context and Geographic Ocurrence, Anthropos 77 (1982), 421-448.

Lysa Arryn - dyżurna maDka internetu

[UWAGA SPOILERY]


"- Cat - rzekła. - Och, Cat, jak się cieszę, że cię widzę. Moja słodka siostrzyczko. - Przebiegła przez pokój i objęła siostrę. - Ile to czasu minęło - dodała szeptem. - Ile czasu...

W rzeczywistości minęło pięć lat, pięć okrutnych lat... dla Lysy. Bez wątpienia zebrały swoje żniwo. Siostra była młodsza od lady Stark o dwa lata, ale teraz wygłądała starzej od niej. Niższa od Catelyn, przytyła, przez co twarz miała bladą i nalaną. Oczy Lysy - niebieskie, jak u wszystkich Tullych - były jaśniejsze, bardziej wyblakłe i wciąż rozbiegane, a małe usta przybrały wyraz rozdrażnienia. Obejmując ją, Catelyn przypomniała sobie smukłą dziewczyną o jędrnym biuście, która czekała u jej boku tamtego dnia w sepcie w Riverrun. Była wtedy taka śliczna i pełna nadziei. Jedyne, co pozostało z urody jej siostry, to kaskada kasztanowych włosów spływających na plecy."
"Gra o Tron: Catelyn"


W ten sposób po raz pierwszy spotykamy lady Arryn w książce George'a Martina "Gra o Tron". Większość z nas kojarzy ją raczej z serialu, gdzie wygląda tak:

Dla ciekawskich: pierś Lysy w tej scenie jest sztuczna

(dla tych, którzy nie pamiętają, kim jest Lysa Arryn, przypomnę, że to siostra Catelyn Stark, która zamieniła się w lady Kamienne Serce. Słucham? Kim jest Catelyn Stark? To przecież matka Młodego Wilka, tego, który zginął na Krwawych Godach. Młody Wilk? Nooo, to ten przystojniak grany przez Richarda Maddena... To może ja odeślę do Wiki... klik!)

No więc, co z tą panią jest nie tak? W internetach stała się ikoną matek-wariatek, maDek i nadopiekuńczych, paranoicznych szaleńczyń. Lista jej grzechów jest długa, barwna i obejmuje na przykład mężobójstwo, spiskowanie przeciwko własnej rodzinie, zamykanie się w twierdzy nie do zdobycia, gdy cały świat w pożodze, upodobanie do strącania ludzi w przepaść, chorobliwą zazdrość i obawę o życie syna. Znając historię jej życia, trudno jednak się dziwić, że popadła w nerwicę. Za młodu przespawszy się z ukochanym chłopakiem zachodzi w ciążę. Niestety, chłopak kocha się w jej siostrze, a do tego jest biedny, więc Lysa jako córka wysokiego rodu nie może sobie pozwolić na taki związek. Ojciec zmusza więc Lysę do aborcji, a następnie wydaje ją za mąż za starego piernika, co ma przypieczętować sojusz obu panów. Lysa z mężem trafia potem do stolicy królestwa i tam przez kilkanaście lat żyją na królewskim dworze pełnym intryg, niechęci i niesnasków. Mąż nie może się doczekać potomka i dziedzica, ale Lysa kilkukrotnie traci ciążę, dwukrotnie rodzi martwe dziecko, zanim w końcu daje swemu panu syna o imieniu Robert, który okazuje się być dzieckiem słabym i chorowitym. W międzyczasie dawna miłość powraca, ale tym razem z majątkiem i pozycją. Zdaje się być jedyną ostoją w tym podłym świecie, ale jak bardzo jest to złudne wrażenie...

Do memów i zbiorowej świadomości przedostała się jednak nie dzięki tragizmowi swej historii czy głębi konstrukcji psychologicznej. Lysę Arryn znamy ze sceny, w której karmi całkiem już wyrośniętego chłopaka mlekiem z własnej piersi. Fuuuuuuj.

"- Przestań! - przerwała jej Lysa - Przestraszysz chłopca. - Mały Robert zerknął na Catelyn przez ramię i zaczął drżeć. Przytulił się mocniej do matki, wypuszczając z rąk lalkę, która upadła na podłogę wyłożoną sitowiem. - nie bój się, dziecinko - wyszeptała Lysa. - Mamusia jest tutaj, nic ci się nie stanie. - Odchyliła szatę i wysunęła ciężką, białą pierś. chłopiec przywarł do matki jeszcze mocniej i zaczął ssać. Lysa pogładziła go po włosach"
"Gra o Tron: Catelyn"


Co w całej sytuacji jest nie teges? Trudno powiedzieć w jakim wieku jest "mały Robert", bo nigdzie nie powiedziano tego wprost. W serialu telewizyjnym wygląda na jakieś osiem lat, w książce ma nieco mniej, gdy się pojawia, może koło sześciu. Toż to zboczenie, skrzywienie psychiki chłopca i w ogóle opieka społeczna powinna go zabrać. Już zresztą jadą.

Rzecz w tym, że cały obraz karmienia piersią w książkach George'a Martina więcej mówi o mentalności i fantazmatach Amerykanów niż o psychologicznych uniwersaliach człowieka. Żeby nie było - uważam, że Lysa Arryn jest szalona i jej wpływ na syna jest zgubny. Problem nie tkwi jednak w fakcie, że karmi piersią syna w takim wieku. Siedmioletnie oseski mieszczą się według niektórych badaczy w biologicznej normie ludzkiej. W Japonii w okresie Edo specjalnie wynajmowano mamki, by karmiły szlachetnie urodzone dzieci do szóstego-siódmego roku życia, ze względu na zdrowotne właściwości mleka ludzkiego. Podobnoż sam wielki Dżyngis Chan, zanim wyjechał na swoją pierwszą poważną wyprawę, dla kurażu pociągnął mleczka z matczynej piersi. Miał wtedy lat szesnaście. Autorytety medyczne nie podają górnej granicy karmienia piersią i nie uznają karmienia za przyczynę zaburzeń psychicznych.

Miła cioteczka...
Przetrwałe karmienie może być jednak uznane za symptom, że coś z matką lub dzieckiem dzieje się nie tak. Zwłaszcza, jeśli norma kulturowa danego społeczeństwa jest drastycznie inna. Saga "Pieśń lodu i ognia" nie wspomina, do kiedy karmi się dzieci w tamtejszym uniwersum. Wyraźnie jednak można wyczuć, że jej bohaterowie mają z karmieniem pewien problem. Kobieca pierś pojawia się w kontekstach niemal wyłącznie erotycznych i gdy mowa o karmieniu, erotyzm jej nie opuszcza. Gdy Sam Tarly patrzy na karmiącą Gilly czuje głęboki niepokój, by nie rzec - panikę. Można wybaczyć biednemu Samowi, który jest nieśmiałym kawalerem, ale podobne przeżycia towarzyszą także ojcu piątki dzieci. Gdy Ned Stark patrzy na prostytutkę, która karmi królewskiego bękarta, jego myśli mimowolnie koncentrują się na piegach na ciele dziewczyny. Dopiero później nobliwy Ned głaszcze główkę dziecka i przypomina sobie inne maluchy, które widział w życiu. Co ciekawe, inaczej sprawy się miały w czasach, na których wzorował się Martin. Podczas historycznej wojny dwóch róż piersi nie były tak jednoznacznie kojarzone z seksem. Były kojarzone - uwaga, uwaga - z macierzyństwem.

Erotyzmu brak, gdy narracja toczy się z perspektywy kobiecej. Cercei Lannister mówi, że trzymanie w ramionach własnego niemowlęcia to najsłodsze chwile w życiu kobiety. Daenerys Targaryen z dumą karmi mlekiem swoje smoki. No ale powiedzmy sobie szczerze: nie są to typowe matki. Wśród bogatej galerii postaci, które można znaleźć u Martina, matki podejrzanie często popełniają rzeczy szalone dla dobra swoich dzieci: Lysa, Cercei, nawet Catelyn, która w wersji książkowej nie jest nawet w połowie taka miła jak na ekranie. O ileż rozsądniejsze, a przynajmniej bardziej sympatyczne, wydają się kobiety bezdzietne: Asha Greyjoy, Brienne z Tarthu, dzikuski Ygritte i Osha. Wyjątkiem jest oczywiście Daenerys. Ale ona się nie liczy. To Matka Smoków.
 
"Pieśń Lodu i Ognia" to powieść amerykańska i pod płaszczem baśniowości i fantazji więcej nam mówi o społeczeństwie amerykańskim, niż sami Amerykanie chcieliby przyznać. George Martin to światły i oczytany autor, który w swoich tekstach zgrabnie balansuje między uwspółcześnieniem i archaizacją, swojskością i egzotyką, ale w temacie kobiecej piersi pozostał nieodrodnym synem własnej kultury. Stany Zjednoczone mają najniższe wskaźniki karmienia piersią wśród krajów rozwiniętych, zarówno pod względem inicjacji karmienia oraz długości jego trwania. To kraj, gdzie zalecenia żywieniowe dla niemowląt piszą specjaliści z firm produkujących mleko modyfikowane, a urlop macierzyński w zasadzie nie istnieje. To również kraj, gdzie kobiece sutki zasłania się z gorliwością godną lepszej sprawy, natomiast widok broni i zabijania nikogo nie razi. 
Nie przypadkiem to Lysa Arryn stała się symbolem macierzyńskiego obłędu. Przy całym jej szaleństwie, z perspektywy zamerykanizowanej masowej rozrywki to właśnie karmienie siedmiolatka pozostaje tym niewybaczalnym, najbardziej rażącym grzechem. A że kogoś otruła, albo chciała wypchnąć z okna... Może to z nami jest coś nie tak? 

źródło cytatów:
George Martin, Gra o Tron, tłum. Paweł Kruk

Zajrzyj na profil FB: https://www.facebook.com/columnalactaria/

Pocztówka z Finlandii

Moim pierwszym skojarzeniem z Finlandią jest monotonia. Tak! Zdarzyło mi się przejechać Finlandię z północy na południe (jakieś 900km) i najbardziej emocjonującym epizodem tej podróży było Jedno-Stadko-Reniferów. Większość tego kraju to płaski, bezludny, pokryty lasem iglastym placek. Z samymi Finami to jednak zupełnie inna bajka. Finowie są najciekawszymi ludźmi, jakich dane mi było poznać, język fiński uważam za najpiękniejszy ze wszystkich, a fama niesie, że są również najszczęśliwszymi ludźmi na świecie. Jak oni to robią?

Sanna i Otto, o których opowiem, są więc szczęśliwymi rodzcami Tuuli i Pyrego, których imiona znaczą po fińsku Wiatr i Burza Śnieżna. Sami mają imiona pochodzenia szwedzkiego, co jest całkiem typowe. Finlandia znajdowała się pod panowaniem szwedzkim przez długi czas, do dziś pozostaje pod dużym wpływem kultury szwedzkiej i szwedzki jest drugim językiem urzędowym Finlandii. Na pięć i pół miliona mieszkańców Finlandii czterdzieści tysięcy osób deklaruje narodowość szwedzką. Większość z nich mieszka na wybrzeżu i choć nie są największą mniejszością w kraju, cieszą się największą liczbą przywilejów. 

W Finlandii najliczniejsze mniejszości stanowią Rosjanie, Estończycy i Szwedzi. Wielu jest także muzułmańskich przybyszy z Iraku i Somalii, a także przybyszy z Dalekiego Wschodu: Chin, Tajlandii i Wietnamu

Aha, jakby ktoś zapomniał, to Finlandia leży tu: 



Za każdym razem, gdy rozmawiam z Sanną o realiach rodzicielstwa w Finlandii, ogarnia mnie jednocześnie podziw i zazdrość. Finowie, choć zazwyczaj nieśmiali i wycofani przy pierwszym kontakcie, są świetnymi (choć być może nieco ekscentrycznymi) przyjaciółmi. Cenią sobie więzi międzyludzkie i troszczą się o siebie nawzajem. Te cechy objawiają się nie tylko na poziomie indywidualnym, ale także państwowym. Finowie mogą się pochwalić jednym z najlepiej działających państw opiekuńczych na świecie. Mają świetną służbę zdrowia. Ciężarna kobieta znajduje odpowiednią opiekę, szpitale są dobrze wyposażone, personel miły i kompetentny, atmosfera rodzenia fantastyczna. O jakości publicznych szpitali świadczy na przykład fakt, że żona fińskiego premiera rodziła swoje dziecko w takim o właśnie zwykłym rejonowym szpitalu, bez dodatkowych przywilejów, jak wszystkie inne obywatelki Finlandii. I była zadowolona.

Sanna miała do tego szczęście, że jej szwagierka jest doulą, czyli osobą, która przygotowuje ciężąrną fizycznie i psychicznie do porodu, a potem w trakcie rodzenia ją wspiera. Wszystko odbyło się bez znieczuleń, z niewielkim pęknięciem, w towarzystwie najbliższych i przyjaznego personelu. Po porodzie matka i dziecko mają do dyspozycji pokój na wyłączność z dużym, szerokim łóżkiem, w którym można wygodnie ogarniać pierwsze chwile macierzyństwa. Wtedy zaczęła się Sanny przygoda z karmieniem piersią.



Po powrocie do domu rodzina i znajomi wpadają z rotinat, czyli koszem suto napakowanym jedzeniem. Taki praktyczny prezent ma za zadanie odciążyć rodziców i pozwolić im skupić się na opiece nad dzieckiem. Finowie biorą sobie za punkt honoru, aby przynieść rotinat jak najprędzej i żeby potrawy tam zapakowane były najsmaczniejsze pod słońcem. Oprócz najbliższych matkę i dziecko często odwiedza położna, by sprawdzić, czy wszystko w porządku. Poza tym rodzina otrzymuje od państwa coś jeszcze: słynne w świecie fińskie äitiyspakkaus ("macierzyńskie pudełka"), które dostaje każda ciężarna kobieta zarejestrowana w fińskim systemie socjalnym. 

Cóż się kryje w takim pudełku?




Ano wszystko, co się może przydać nowemu człowiekowi i jego świeżo upieczonym rodzicom: zestaw ubranek na każdą pogodę, pieluchy, przybory toaletowe dla dziecka, śliniaki, miseczka i sztućce, krem do pupy, termometr, przytulanka, gryzak, książeczki, pościel, ręczniczek, kocyk, wkładki laktacyjne, podpaski, kondomy... Wszystko praktyczne, estetyczne i wysokiej jakości. Zamiast pudełka można sobie zażyczyć 140 euro, ale kto by tam chciał pieniądze, skoro można mieć pudełko. Przecież to jest takie śliczne, że ojejku!


Zawartość pudełka w 2016 roku

Poza tym sam karton może służyć na początku za miejsce do spania dla dziecka. Wystarczy na dno położyć załączony materacyk.


Finowie wiedzą, że dzieci i kartonowe pudło to najlepsi przyjaciele

Uważam, że äitiyspakkaus to rewelacyjna inicjatywa i dziwię się, że nie jest bardziej powszechna na świecie. Pierwsze äitiyspakkaus wydano w Finlandii już w 1938 roku! A Findlandia nie należała wtedy do klubu najbogatszych państw na ziemi. Najstarsze pudełka, które zawierały pościel, kocyk, pieluchy i płótno na ubranka, mocno przyczyniły się do spadku śmiertelności niemowląt. I dziś śmiertelność niemowląt w Finlandii należy do najniższych na świecie. Przypadek?

Zestaw przedmiotów w pudełku jest gruntownie przemyślany i aktualizowany zgodnie z najświeższymi ustaleniami naukowców, aby promować najkorzystniejsze dla dziecka praktyki rodzicielskie. Warto więc zwrócić uwagę na wielkich nieobecnych. W pudełku brak na przykład: kropelek na kolkę (Sanna zapytana o sposób na kolki zrobiła zdziwioną miną i ze stoickim spokojem stwierdziła: "przeczekać"), zaleceń dietetycznych (#KarmięJemWszystko), smoczka i butelki. Pieluchy jednorazowe zastąpiono wielorazowymi.

Przy takim wieloaspektowym, wielopostaciowym wsparciu pierwsze chwile macierzyństwa mijają błogo. Rodzice mogą się skupić na  swoim dziecku, ufając, że w chwili kryzysu znajdą odpowiednią pomoc. Starsza córka moich przyjaciół Finów odstawiła się sama w wieku niemal trzech lat, gdy Sanna była w drugiej ciąży. Pomimo drobnych uciążliwości (Tuuli miała w zwyczaju kręcić drugim sutkiem podczas karmienia... auć!) dobrze wspomina ten etap w swoim życiu i bez problemu zaczęła karmić małego Pyrego. Gdyby jednak zdecydowała się na karmienie butelką, również znalazłaby potrzebne wsparcie. W ankiecie przeprowadzonej w Findlandii ponad połowa rodziców stwierdziła, że chce, aby ojciec również miał możliwość karmienia niemowlęcia. 

 

Pudełko macierzyńskie urosło do rangi symbolu narodowego. Finowie są z niego bardzo dumni, bo realizuje i wyraża wartości dla nich bardzo drogie. Będzie to przede wszystkim przekonanie, że wszyscy ludzie są równi. Każde dziecko zasługuje więc na to, by mieć takie same szanse na starcie. Pudełko wyraża również poczucie wspólnoty i troski o tę wspólnotę. Finlandia stała się krajem bogatym, ale nie porzuciła etosu egalitaryzmu. Brak tam dużych różnic w zarobkach między wysoko i nisko wykwalifikowanymi zawodami, wszyscy mają dostęp do świetnej służby zdrowia, szkolnictwo fińskie pozostaje niedoścignionym wzorem zarówno pod względem wyników w testach jak i przyjazności uczniom. I to wszystko w kraju, gdzie są tylko lasy i mokradła...



Gdzie szukać pomocy laktacyjnej w Finlandii? 
==> klik!


Inne teksty z serii:

Pocztówka ze Szwecji/Chile
Pocztówka z Hong-Kongu
Pocztówka z Malezji
Pocztówka z Australii





źródła:


Sari Laanterä, Tarja Pölkki, Anette Ekström, and Anna-Maija Pietilä, Breastfeeding attitudes of Finnish parents during pregnancy, BMC Pregnancy and Childbirth, 2010, online: 10.1186/1471-2393-10-79

Wspaniała kariera ludożerczyni

 
Hariti z Mathury, II wiek n.e.
Ashmolean Museum, Oxford

Niewiele jest systemów myślowych bardziej odległych naszemu niż myśl buddyjska. Jej odmienność, różnorodność, bogactwo czynią opis niezwykle trudnym. Buddyzm jest religią dominującą na Dalekim Wschodzie, części świata, gdzie żyje najwięcej ludzi. Mnogość gałęzi, odłamów, szkół, sekt i wolnych myślicieli przyprawia o zawrót głowy. Poszczególne szkoły mogą się opierać na zupełnie różnych zbiorach tekstów i na swój własny sposób interpretować nauki Buddy. Na to nakładają się różne tradycje etniczne i historyczne, które dodają kolejne warstwy znaczeń.

Zasięg poszczególnych odłamów buddyzmu: Vadźrajana, Mahajana, Therawada
Nie sposób jednak pisać o buddyzmie bez szkicowego bodajże nakreślenia, czym on jest. Istotą buddyzmu jest wiara w to, że życie jest cierpieniem i że po śmierci odradzamy się w nowym życu do dalszego cierpienia. Dopiero oświecenie, czyli zrozumienie istoty życia, może nas wyzwolić z kręgu powtarzających się żyć do czegoś, co się nazywa nirwaną. Czym jest nirwana, nie będziemy tu roztrząsać, wystarczy powiedzieć bez wdawania się w szczegóły i filozoficzne subtelności, że nirwana to stan bez cierpienia. Jako sposób osiągnięcia oświecenia wymienia się na przykład miłość do wszystkich stworzeń (realizowana na przykład przez pacyfizm i wegetarianizm, ale nie zawsze), współczucie, dystans, medytacje.

Koło Dharmy - symbol buddyzmu
Victoria and Albert Museum, Londyn

Ze względu na bogactwo buddyzmu, nie da się nakreślić jednoznacznego portretu matki karmiącej. Główną patronką dzieci, porodu, rodziny i karmienia jest mityczna Hariti (sanskryt), znana także pod innymi imionami, na przykład Kariteimo, Kiszibodżin (japoński) lub Guizi-mu-szen (chiński, koreański). Żeby było zabawnie, swoją karierę zaczynała jako pożeraczka dzieci. Mając trzysta własnych pociech, imała się wszelkich sposobów, aby wykarmić siebie i swoją rodzinę, w tym porywała i zjadała cudze dzieci. Zrozpaczone matki pożartych maleństw zwróciły się do Buddy o pomoc. Ten, w przebraniu żebraka, przyszedł do Hariti. Podczas pobytu w jej domu, ukrył jej ukochanego syna pod żebraczą miseczką tak, że matka nie mogła go znaleźć. Wówczas Budda zapytał ją, co czuje pozbawiona ukochanego dziecka i Hariti odpowiedziała, że bardzo cierpi. Budda zwrócił jej uwagę, jak wielkie musiało być cierpienie matek, których dzieci pożarła, i obiecał, że zwróci jej syna pod warunkiem, że Hariti nawróci się na buddyzm. Hariti zrozumiała swój błąd i przeszła na buddyzm. Od tej pory zamiast cudzymi dziećmi żywiła się granatami. Z demona porywającego dzieci stała się buddyjskim bóstwem opiekuńczym.

Kariteimo ze świątyni Ondżodżi, Japonia

W wielu świątyniach na Dalekim Wschodzie czci się Hariti jako opiekunkę rodzin, prosi ją o szczęśliwe rozwiązanie, zdrowie dzieci i ogólną pomyślność. W Japonii kobiety składają jej modlitewne tabliczki i dziergane z włóczki modele piersi z prośbą o obfitość pokarmu. W "Sutrze o Dobroci i Błogosławieństwie Otrzymanych od Ojca i Matki" karmienie piersią uznaje się za cenny dar, dobroć, ofiarę, którą nie sposób spłacić ze względu na ogrom poświęcenia ze strony rodzicielki. W literaturze buddyjskiej przyjmuje się, że matka podarowuje dziecku 180 litrów mleka rocznie, a dziecko samo rezygnuje z piersi w trzecim roku życia. Istnieją jednak wyjątki od tego przekonania. Na dworze japońskiego cesarza w okresie Edo modne było karmienie piersią do szóstego-siódmego roku życia, ponieważ uważano, że mleko poprawia odporność (co jest, ogólnie rzecz ujmując, zgodne z prawdą).

 
Tabliczka modlitewna (ema) z prośbą o obfitość pokarmu
świątynia Szitennodżi, Japonia
Hariti pokazuje jednak pewną ambiwalencję w wyobrażeniu buddystów o matkach. To bóstwo uosabia jednocześnie wzorzec negatywny i pozytywny. Matka idealna w  buddyzmie jest wcieleniem cnót buddyjskich: poświęca swoje ciało, by urodzić i wykarmić dziecko, zapomina o sobie i swoich potrzebach, reprezentuje swoją postawą Cztery Niezmierzoności:
  •     Mettā - bezinteresowna miłość do wszelkiego stworzenia, której ideał spełnia matczyna miłość do dzieci
  •     Karuna - współczucie, które najlepiej uwidacznia się, gdy matka opiekuje się chorym dzieckiem, gdy z całych sił pragnie uwolnić je od cierpienia do tego stopnia, że sama chętnie wzięłaby jego niedolę na siebie
  •     Mudita - radość ze szczęścia innych, której przykładem jest matka, której serce mieści pozbawioną zazdrości radość z osiągnięć wszystkich swoich dzieci
  •     Upekkhā - bezstronność, równowaga, która znowuż manifestuje się w postawie matki, która kocha wszystkie swoje dzieci tak samo wielką miłością, co jednak nie powstrzymuje jej od traktowania ich w różny sposób, który odzwierciedla ich indywidualne potrzeby.
Kanibalizm w sutrach buddyjskich jest metaforą zła. Opowieść o matce, która porywa i zabija cudze dzieci, aby wykarmić własne, zwraca uwagę na to, że matczyna miłość może prowadzić do zaślepienia i nieczułości na cierpienie innych ludzi. Zdesperowana matka jest zdolna nie tylko do poświęcenia najwyższej próby, ale także do wielkiego okrucieństwa w imię dobra swoich dzieci. W niektórych odłamach buddyzmu macierzyństwo jest prostą drogą do wyzwolenia, w innych umartwieniem, troską, przywiązaniem, a przez to kotwicą, która uniemożliwia nirwanę.

Podobna ambiwalencja pojawia się przy rozważaniach na temat ciała kobiecego. W buddyzmie chińskim krew miesięczna to ciecz podejrzana, nieczysta. Mleko natomiast jest "białą krwią", pożywieniem, wspaniałym darem. W mocno paternalistycznych społeczeństwach takich jak chińskie, jedynym sposobem dla kobiety, by się wyróżnić było (i często nadal jest) zostanie matką. Idealnie matką dziesięciu synów.

Narodziny Buddy

Mleko, nie tylko kobiece, cieszy się wielkim poważaniem wśród buddystów. Nie ściąga na jedzącego negatywnej karmy tak, jak według niektórych szkół jedzenie mięsa. Jak już wyżej wspomniałam, w pewnych okresach było wręcz uważane za lek. I słowo "lek" nie jest tutaj przypadkowe. Większość nacji Dalekiego Wschodu (Chińczycy, Japończycy, Koreańczycy) traci w wieku dorosłym zdolność do trawienia laktozy - cukru mlecznego. Spożycie mleka w zbyt dużej ilości prowadzi do mało przyjemnych konsekwencji żołądkowych. Być może stąd aptekarskie podejście do mleka...


Myśl buddyjska jest głęboka i szeroka jak ocean, a powyższy tekst jest zaledwie ślizganiem się po jego powierzchni. Jedno jednak nie pozostawia cienia wątpliwości. Karmienie piersią jest jednoznacznie pozytywnym aktem, który służy zarówno matce jak i dziecku.


źródła:

Karen Villanueva, "Mother Love in Buddism", w: Journal of the Association for Research on Mothering, 1(7), 68-77.

Masashi Segawa, "Buddhism and Breastfeeding", w: Breastfeeding Medicine, 3(2), 2008, 124-129.

Penny van Esterik, "Rice and Milk in Thai Buddhism", w: Crossroads: An Interdisciplinary Journal of Southeast Asian Studies, 2(1), 1984, 46-58.

Sutra o Dobroci i Błogosławieństwie Otrzymanych od Ojca i Matki w tłumaczeniu polskim: https://www.google.com/url?sa=t&rct=j&q=&esrc=s&source=web&cd=1&ved=2ahUKEwj-hNLHwO3gAhWSoXEKHSIrC5cQFjAAegQICBAC&url=https%3A%2F%2Fmahajana.net%2Fteksty%2Fsutra-dobroci-od-rodzicow.pdf&usg=AOvVaw2BJaiKDCdnDJs_3Pkc_iFA

Podobne teksty:
O karmieniu w judaizmie
O karmieniu w islamie